Piętnaście lat temu nie wierzyłem w Boga. On jednak wierzył we mnie i cały czas czekał na chwilę, aż odważę się chwycić za Jego dłoń. To On mnie wybrał, a nie ja Jego. Przeszedłem metamorfozę w swojej duszy. Odrzuciłem pychę i kłamstwo, lecz pomimo to, nie jestem wolny od grzechu. Nie jestem jednak niewolnikiem grzechu, gdyż nie stanowi on, dominującej roli w moim życiu. Zmieniłem się, lecz to nie moja wiara mnie zmieniła, lecz Jezus Chrystus. Wszystko zawdzięczam Jemu i jestem wdzięczny za każdy dzień życia na tym świecie, za każde nowe doświadczenie, które mnie umacnia.

Pierwszy raz doświadczyłem Obecności Jezusa, biegając po lesie. 

Podczas biegania doświadczyłem czegoś niezwykłego, Obecności Jezusa Chrystus. Był On światłem, blaskiem, czymś pięknym, ezoterycznym i nieskazitelnie czystym. Poczułem spokój ducha, ogromną radość. Dziękowałem za ten znak, za Obecność, Objawienie się w porannym świetle, za ciszę i wiarę, jaka mną wtedy przenikała. Modliłem się o znak z Niebios i go dostałem. To doświadczenie zmieniło mnie w jednej chwili. Światło które widziałem było piękne, przejrzyste, czułem ogarniającą mnie Wszechmogącą i Wszechwieczną moc Jezusa emanującą ze światłości. To niesamowite przeżycie, nie dające się opisać żadnymi słowami. To trzeba poczuć!

Drugie doświadczenie Obecności Pana, w sytuacji, gdy byłem blisko śmierci.

Czwartego lipca wybrałem się na długie wybieganie w góry Sokole. Na termometrze było ponad 30 stopni Celsjusza. Plan zakładał 1, 5 godziny intensywnego biegu. Założyłem rashguarda i grubą bluzę, aby się wypocić. Nie przewidziałem jednak, że tym razem przesadzę. Po kolei pokonywałem górki i inne konkretne jurajskie wzniesienia. Pociłem się przy tym niemiłosiernie, a nie wziąłem ze sobą wody. I to był wielki błąd. W pewnym momencie poczułem, że słabnę, zaczęło mi się kręcić w głowie, miałem mroczki przed oczyma, ogromne pragnienie, myślałem, że zaraz upadnę. Z nieba lał się niemiłosierny żar. Upał, skwar zabijały we mnie każdą komórkę. Było źle, naprawdę źle. Do najbliższych drzew miałem około 300 metrów, zero cienia, ucieczki przed słońcem. Było mi niedobrze, czułem, że zaraz odpłynę. Wiedziałem, że to skrajne odwodnienie. Ostatkiem sił zadzwoniłem po pomoc do rodziny, nie wiedziałem jednak, gdzie jestem. Zacząłem się modlić do Jezusa. Czułem oddech śmierci na swym karku. Ledwo szedłem, słaniając się na nogach i cały czas się modliłem mówiąc: „Ufam Ci Jezu”.
Dotarłem do drzew, a potem do jakiejś drogi. Szedłem jak w amoku, cały czas się modląc do Jezusa. Czułem Jego Obecność przy mnie. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem, ale zawierzyłem się Panu. Dotarłem do jakiejś piaszczystej drogi, a potem do rozstaju dróg, gdzie pośrodku był krzyż z ukrzyżowanym Jezusem. Ostatkiem sił wysłałem sms z lokalizacją miejsca, gdzie mniej więcej jestem. Położyłem się pod krzyżem i leżałem, czekając. Nie wiem, ile to trwało, ale mnie znaleźli. Dostałem wodę do picia, ale z powodu przegrzania organizmu i odwodnienia trząsłem się z zimna. Puls miałem ledwo wyczuwalny, bardzo niskie ciśnienie. Rodzina miała wzywać pogotowie, ale uprosiłem, żeby tego nie robili. Ponad półgodziny mnie nawadniali, a potem w hotelu przez długi czas leżałem z lodem na karku i głowie i stopniowo przyjmowałem płyny.
Jestem pewien, że gdyby nie interwencja Jezusa, wskazanie drogi pod krzyż, dzisiaj mnie już by nie było. wśród was. Gdybym przewrócił się w tym słońcu, już bym się więcej nie podniósł. Byłoby po mnie. Zanim by mnie znaleźli upłynęłoby wiele godzin. Wiele słyszy się o zgonach ludzi podczas biegania, właśnie z przegrzania organizmu i odwodnienia. Zrobiłem idiotyczną rzecz biegając w upał tak ubrany, bez butelki wody. Tak jednak musiało się stać, abym doświadczył obecności Pana. Było to jednak dla mnie ogromne przeżycie, doświadczenie, za które jestem wdzięczny Bogu. Cały czwarty lipca spędziłem na modlitwach dziękczynnych. Życie zawdzięczam Jezusowi. Bogu niech będzie chwała!

« »